Ponoć do świata Andersona
niejeden chętnie by się przeniósł… Do Andersena to rozumiem ale Andersona?
Przyznaję, że wcześniej nie znałam tego reżysera choć teraz pewnie sama chętnie
zamieniłabym świat Andersena w Andersona. Nie ulega wątpliwości, że jest coś
ujmującego w stylistyce, którą proponuje, bo "Grand Budapest Hotel"
działa nie tylko na zmysły, ale i na wyobraźnię.
Historia tytułowej placówki i jej pracowników, gdzie głównym konfliktem jest prawo do dziedzictwa obrazu starszej bogatej kobiety. Konkurentów jest dwóch: Gustaw H. – hotelowy dozorca oraz Dmitri - syn i główny spadkobierca kobiety. Wszystko okraszone zabawnymi dialogami, losami bohaterów, inteligentnym przebiegiem zdarzeń, a nawet scenami wprost z filmu akcji. Zabawnie jest nawet wtedy, kiedy powinno być nam szczerze przykro – niebywałe. Nie brakuje tu też romansu oraz horroru. Istny majstersztyk w dodatku z genialnymi zdjęciami. Nasycone czerwieniom obrazy, nietypowe ujęcia. Niebyła bym sobą gdybym nie wspomniała o muzyce. A tym bardziej o muzyce Alekandre’a Desplat. Miał jedną genialną kompozycję w „Zmierzchu” ale to „Dziewczyna z perłą” przyniosła mu sukces. Współpraca z Wesem Andersonem przypieczętował Oskarem. Nic dziwnego. Muzyka doskonale współgra z filmem, a nawet go uzupełnia.
„Grand Budapest Hotel” to film dający mnóstwo rozrywki.
Tutaj absurd goni za absurdem, niesamowicie zabawny i nietypowy. Nie zaprzeczę żadnej uzyskanej przez niego nagrodzie.
Docenić należy zdjęcia i grę aktorską, inteligentny humor i tło muzyczne .
Gorąco polecam, jeśli ktoś lubi surrealistyczną zabawę, zapraszam do małego
państewka o wdzięcznej nazwie Żubrówka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz