piątek, 22 maja 2015

Między dobrym diabłem a złym aniołem

Moim zdaniem ciekawe filmy o superbohaterach skończyły się na Batmanie z 2005 roku i ostatnim Hellboy’u. Cała reszta, mówiąc wprost wiała sandałem. Wciąż powtarzające się schematy, utarte ścieżki, mało realizmu, dużo przesady z efektami specjalnymi. Gra aktorska do bani a fabuła płytka jak kałuża końskich szczyn. I tak odbierana przeze mnie jako widza. Wydawało mi się, że bohaterowie Marvela, DC i całej reszty stoją na rozdrożu, od którego odchodzą dwie ścieżyny. Jedna po czasie znika a moda na superbohaterów wraz z nią. Na drugiej stoi ktoś z ogromnymi jajami i zamiarem zrobienia poważnej produkcji, która oprócz zarabiania pieniędzy na tłumie bezwolnych owiec biegających za każdą nowością, będzie chciał dać kawał dobrego obrazu. Czegoś co można byłoby oglądać z najwyższą przyjemnością, nie wstydząc się jego odrealnienia i zwyczajnej głupoty. Filmu, który po prostu nie będzie obrażał widza.


Kino nadal milczy. Hollywood to tchórz bojący się wprowadzać nowości i eksperymentować. Na szczęście zmienia się to w Internecie. Po ogromnym sukcesie House of Cards, Netflix wziął się za suberbohaterów. A konkretnie za jednego z najciekawszych i jednocześnie najgorzej potraktowanych przez srebrny ekran – Daredevila.

Matt Murdock, w tej roli Charlie Cox („Teoria wszystkiego”), w młodości traci wzrok a chwilę później ojca. Dojrzewając odkrywa niezwykłe umiejętności, które nabył dzięki stracie jednego ze zmysłów – cała reszta niesamowicie się wyostrza, przez co paradoksalnie widzi, a raczej czuje więcej. I to wszystko. Żadnego latania, super zbroi, magicznych pierścieni i młotów czy nawet obcisłych gatek, ściskających genitalia mocniej niż najbardziej zdeprawowanych proboszcz. Superbohater realny. Tak powinien być nazywany.


Murdock kończy prawo. Następnie wraz ze swoim przyjacielem Foggy Nelsonem otwiera bardzo ubogą kancelarię. Chcą bronić tych, którzy na to zasługują. Niedługo dołącza do nich Karen Page, sekretarka mająca na opieńku z potężną korporacją. Jednak w Nowym Jorku prawo zwykle staje po stronie najbogatszych i mających wpływy. Dlatego Matt ubiera się na czarno, przewiązując szmatą twarz i kopie bandytom w nocy tyłki. W tajemnicy przed wszystkimi.

Głównym antagonistą jest Wilson Fisk (Vincent D’Onofrio). I to jego wątek w tym serialu stoi na najwyższym poziomie. Początkowo za wszelką cenę ukrywa się w cieniu i zabrania wymawiać swoje nazwisko niczym Lord Voldemort. Później umyślnie się odsłania. Nie jest zły do szpiku kości. Chce naprawić miasto, jednak robi to sprawiając ból niewinnym ludziom. Nie sprawia mu to radości, ale też za bardzo go nie zniechęca. Fisk kocha kobietę, a ich związek wygląda naprawdę ciekawie. Tak samo jak dzieciństwo bossa mafii, które w ogromny sposób na niego wpłynęło.


Pośród jednomyślnie dobrych bohaterów najlepiej wypada rola Vondie Curtisa Halla , który gra Bena Uricha, dziennikarza śledczego. Jego postać reprezentuje wszystko to, co dzieje się we współczesnym świecie medialnym. Spadek znaczenia gazet, ich daremne próby utrzymania się na rynku, skutkujące obniżeniem rzetelności. Upadek zawodu dziennikarza. Naciski, jakie na media kładzie polityka i świat przestępczy. Oraz media jako psa strażniczego, który kontroluje wszystkie trzy władze. Jej ostatnim, którego najtrudniej w całości przekupić. Oprócz Wilsona Fiska, rola Bena Uricha jest najlepsza.


Co do głównego bohatera, nie jest źle. Podoba mi się to, że przez dziesięć odcinków nikt ani razu nie powiedział „daredevil”. Oczywiście padało określenie diabeł. Wszystko dlatego, że Fisk swoje radykalne ruchy, mające oczyścić miasto a krzywdzące ludność zwalał na zamaskowanego człowieka. W rezultacie opinia publiczna niemal jednomyślnie go znienawidziła. Gra Coxa jest całkiem w porządku, choć czasem jest zbyt patetyczna. Jeżeli chodzi o jego sekretarkę (Deborah Ann Woll), jej rola jest straszna. Wygląda jakby wyciągnęli ją z jakiegoś zmierzchu albo innego pamiętnika wampirów. Denerwuje, aż nóż się w kieszeni otwiera. Bardzo dobrze wypada za to Foggy, głupiutki i zabawny grubasek. I jeszcze dwie postacie.


Mowa o pielęgniarce i mistrzu Daredevila. Pierwszą gra Rosario Dawson, drugiego Chris Tardio. Role zdecydowanie drugoplanowe, jednak zalatujące świeżością i skomplikowanym połączeniem emocjonalnym z głównym bohaterem. 

Klimat stworzony w Daredevilu przypomina ten z House of Cards. Jest mroczny, skomplikowany i niedopowiedziany. Wraz z rozwojem serialu będziemy poznawać co kieruje wszystkimi bohaterami. Twórcy nie wyłożyli nam tego od razu na tacy. W dodatku poznajemy też motywacje i rysy osobowościowe niemal wszystkich postaci, także tych z dalszych planów. Ciekawe i mroczne. Realizm jest tym, za co należy cenić serialowego Daredevila. Murdock wciąż zbiera ogromny łomot. Leje się krew. Spływa mózg i wyłamywane jest żebro, by stać się prowizorycznym nożem. Niczego nie jest za dużo, nie ma piorunujących efektów specjalnych za to jest równowaga i proza życia w mieście pełnym mafii. Nie ma też ugrzeczniania. Pokazywane lub opisywane są straszne wydarzenia. Hazard, pedofilia, alkoholizm, patologie, wymuszenia, pozorowane samobójstwa i lęk przed utratą bliskich. Samotność i znak zapytania stawiany przed i za słowem „odpowiedzialność”.

Podsumowując całość. Czekam na kolejny sezon. Oraz nowe seriale, które zasługują na uwagę. Do grona „Gry o tron”, „House of Cards”, „Sherlocka”, „True Detective” bez mrugnięcia okiem dołączam „Daredevila”. I Wam też radzę. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz