Moim zdaniem ciekawe
filmy o superbohaterach skończyły się na Batmanie z 2005 roku i ostatnim
Hellboy’u. Cała reszta, mówiąc wprost wiała sandałem. Wciąż powtarzające się
schematy, utarte ścieżki, mało realizmu, dużo przesady z efektami specjalnymi.
Gra aktorska do bani a fabuła płytka jak kałuża końskich szczyn. I tak odbierana
przeze mnie jako widza. Wydawało mi się, że bohaterowie Marvela, DC i całej
reszty stoją na rozdrożu, od którego odchodzą dwie ścieżyny. Jedna po czasie
znika a moda na superbohaterów wraz z nią. Na drugiej stoi ktoś z ogromnymi
jajami i zamiarem zrobienia poważnej produkcji, która oprócz zarabiania
pieniędzy na tłumie bezwolnych owiec biegających za każdą nowością, będzie
chciał dać kawał dobrego obrazu. Czegoś co można byłoby oglądać z najwyższą
przyjemnością, nie wstydząc się jego odrealnienia i zwyczajnej głupoty. Filmu,
który po prostu nie będzie obrażał widza.
Kino nadal milczy. Hollywood
to tchórz bojący się wprowadzać nowości i eksperymentować. Na szczęście zmienia
się to w Internecie. Po ogromnym sukcesie House of Cards, Netflix wziął się za
suberbohaterów. A konkretnie za jednego z najciekawszych i jednocześnie
najgorzej potraktowanych przez srebrny ekran – Daredevila.
Matt Murdock, w tej roli Charlie Cox („Teoria
wszystkiego”), w młodości traci wzrok a chwilę później ojca. Dojrzewając
odkrywa niezwykłe umiejętności, które nabył dzięki stracie jednego ze zmysłów –
cała reszta niesamowicie się wyostrza, przez co paradoksalnie widzi, a raczej
czuje więcej. I to wszystko. Żadnego latania, super zbroi, magicznych
pierścieni i młotów czy nawet obcisłych gatek, ściskających genitalia mocniej
niż najbardziej zdeprawowanych proboszcz. Superbohater realny. Tak powinien być
nazywany.
Murdock kończy prawo. Następnie
wraz ze swoim przyjacielem Foggy Nelsonem otwiera bardzo ubogą kancelarię. Chcą
bronić tych, którzy na to zasługują. Niedługo dołącza do nich Karen Page, sekretarka
mająca na opieńku z potężną korporacją. Jednak w Nowym Jorku prawo zwykle staje
po stronie najbogatszych i mających wpływy. Dlatego Matt ubiera się na czarno,
przewiązując szmatą twarz i kopie bandytom w nocy tyłki. W tajemnicy przed
wszystkimi.
Głównym antagonistą
jest Wilson Fisk (Vincent D’Onofrio). I to jego wątek w tym serialu stoi na
najwyższym poziomie. Początkowo za wszelką cenę ukrywa się w cieniu i zabrania
wymawiać swoje nazwisko niczym Lord Voldemort. Później umyślnie się odsłania. Nie
jest zły do szpiku kości. Chce naprawić miasto, jednak robi to sprawiając ból niewinnym
ludziom. Nie sprawia mu to radości, ale też za bardzo go nie zniechęca. Fisk
kocha kobietę, a ich związek wygląda naprawdę ciekawie. Tak samo jak
dzieciństwo bossa mafii, które w ogromny sposób na niego wpłynęło.
Pośród jednomyślnie
dobrych bohaterów najlepiej wypada rola Vondie Curtisa Halla , który gra Bena
Uricha, dziennikarza śledczego. Jego postać reprezentuje wszystko to, co dzieje
się we współczesnym świecie medialnym. Spadek znaczenia gazet, ich daremne
próby utrzymania się na rynku, skutkujące obniżeniem rzetelności. Upadek zawodu
dziennikarza. Naciski, jakie na media kładzie polityka i świat przestępczy.
Oraz media jako psa strażniczego, który kontroluje wszystkie trzy władze. Jej
ostatnim, którego najtrudniej w całości przekupić. Oprócz Wilsona Fiska, rola
Bena Uricha jest najlepsza.
Co do głównego
bohatera, nie jest źle. Podoba mi się to, że przez dziesięć odcinków nikt ani razu
nie powiedział „daredevil”. Oczywiście padało określenie diabeł. Wszystko
dlatego, że Fisk swoje radykalne ruchy, mające oczyścić miasto a krzywdzące
ludność zwalał na zamaskowanego człowieka. W rezultacie opinia publiczna niemal
jednomyślnie go znienawidziła. Gra Coxa jest całkiem w porządku, choć czasem
jest zbyt patetyczna. Jeżeli chodzi o jego sekretarkę (Deborah Ann Woll), jej
rola jest straszna. Wygląda jakby wyciągnęli ją z jakiegoś zmierzchu albo
innego pamiętnika wampirów. Denerwuje, aż nóż się w kieszeni otwiera. Bardzo
dobrze wypada za to Foggy, głupiutki i zabawny grubasek. I jeszcze dwie
postacie.
Mowa o pielęgniarce i
mistrzu Daredevila. Pierwszą gra Rosario Dawson, drugiego Chris Tardio. Role
zdecydowanie drugoplanowe, jednak zalatujące świeżością i skomplikowanym
połączeniem emocjonalnym z głównym bohaterem.
Klimat stworzony w
Daredevilu przypomina ten z House of Cards. Jest mroczny, skomplikowany i
niedopowiedziany. Wraz z rozwojem serialu będziemy poznawać co kieruje
wszystkimi bohaterami. Twórcy nie wyłożyli nam tego od razu na tacy. W dodatku
poznajemy też motywacje i rysy osobowościowe niemal wszystkich postaci, także
tych z dalszych planów. Ciekawe i mroczne. Realizm jest tym, za co należy cenić
serialowego Daredevila. Murdock wciąż zbiera ogromny łomot. Leje się krew.
Spływa mózg i wyłamywane jest żebro, by stać się prowizorycznym nożem. Niczego
nie jest za dużo, nie ma piorunujących efektów specjalnych za to jest równowaga
i proza życia w mieście pełnym mafii. Nie ma też ugrzeczniania. Pokazywane lub
opisywane są straszne wydarzenia. Hazard, pedofilia, alkoholizm, patologie,
wymuszenia, pozorowane samobójstwa i lęk przed utratą bliskich. Samotność i
znak zapytania stawiany przed i za słowem „odpowiedzialność”.
Podsumowując całość.
Czekam na kolejny sezon. Oraz nowe seriale, które zasługują na uwagę. Do grona
„Gry o tron”, „House of Cards”, „Sherlocka”, „True Detective” bez mrugnięcia
okiem dołączam „Daredevila”. I Wam też radzę.